W czym tkwi fenomen masek w płacie? Yasumi Hydro Green Caviar
Maseczki to jeden z najprostszych sposobów na szybką poprawę wyglądu
i samopoczucia. Stanowią świetne uzupełnienie pielęgnacji i sprawiają,
że nawet ciasne mieszkania chociaż na chwilę zamieniają się w małe
salony SPA.
Różnią się przeznaczeniem i formą , a ta przybiera coraz ciekawsze kształty. Inspiracje azjatycką pielęgnacją są coraz mocniejsze, stąd też wiele europejskich firm dąży do stworzenia kosmetyków na wzór dostępnych na tamtejszym rynku. Od wielu lat wiodą tam prym maski w płacie, inaczej nazywane maskami materiałowymi.
Różnią się przeznaczeniem i formą , a ta przybiera coraz ciekawsze kształty. Inspiracje azjatycką pielęgnacją są coraz mocniejsze, stąd też wiele europejskich firm dąży do stworzenia kosmetyków na wzór dostępnych na tamtejszym rynku. Od wielu lat wiodą tam prym maski w płacie, inaczej nazywane maskami materiałowymi.
Niejednokrotnie mówi się o tym, że taka forma aplikacji niesie za sobą o wiele więcej zalet, niż w przypadku masek kremowych. Dlaczego? No właśnie... Powiem Wam w sekrecie, że przez wiele lat dla mnie ten rodzaj masek był zwyczajnym wymysłem. Jednorazowe i dość drogie płachty rzadko gościły na mojej twarzy. Dopiero z czasem zaczęłam dostrzegać ich pozytywne aspekty.
I chociaż nie zrezygnowałam zupełnie z masek w kremie lub żelu, to jednak coraz częściej na mojej twarzy zaczęły gościć bawełniane materiały. Maski te w pierwszej kolejności zachwyciły mnie łatwą formą aplikacji. Wystarczy wyjąć je z opakowania i nałożyć na twarz, odpowiednio dopasowując. Czas aplikacji wynosi z reguły od 10 do 30 minut. Można go spędzić leżąc plackiem lub... wykonując zadania z listy obowiązków domowych, bo dobrej jakości maski nie przeszkadzają w wykonywaniu codziennych czynności. Po upływie określonego czasu płat materiału należy zdjąć i wyrzucić, a resztki substancji wmasować w twarz. Omija nas przede wszystkim zmywanie produktu z twarzy, co często bywa dość żmudnym procesem i wiąże się z niemałym bałaganem w łazience. Dzięki zastosowaniu materiału jako nośnika substancji aktywnych, pomijane jest nakładanie na twarz niepotrzebnych wypełniaczy, które w maskach kremowych odpowiadają za prawidłową konsystencję. Materiał ma wpływ na skuteczniejsze działanie, powstrzymując ulatnianie się substancji aktywnych.
Solidne opakowania pozwalają również na zabranie maski w podróż, bez obaw o uszkodzenie podczas transportu.
Plusem kosmetyku jest także waga, bo te z którymi do tej pory miałam do czynienia nie przekraczały 30g.
Cały szereg zalet wymienionych powyżej, wciąż zachęca mnie do sięgania po kolejne nowości pielęgnacyjne, dlatego też w ostatnim czasie przetestowałam Hydro Green Caviar Biocellulose Mask od Yasumi [KLIK].
Pomimo tego, iż jestem zagorzałą fanką tej marki, w swojej recenzji postaram się zachować pełen obiektywizm. :]
Pomimo tego, iż jestem zagorzałą fanką tej marki, w swojej recenzji postaram się zachować pełen obiektywizm. :]
Kierunek działania: nawilżenie, ujędrnienie, odżywienie.
Przeznaczenie: skóra sucha, skóra odwodniona, skóra szara, utrata jędrności, skóra pozbawiona blasku.
Skład: Aqua, Butylene Glycol, Glycerin, Lecithin, Hydroxyacetophenone, PEG/PPG/Polybutylene Glycol-8/5/3 Glycerin, Caulerpa Lentillifera Extract, 1,2-Hexanediol, Sodium Polyacrylate, Sorbitan Caprylate, Xanthan Gum, Sodium Hyaluronate, Sodium PCA.
Składniki aktywne:
* Zielony kawior bogaty jest w minerały i witaminy, dzięki którym wzmacnia
włókna kolagenu, zapewnia skórze jędrność i elastyczność.
* Kwas
hialuronowy oraz hydrolizat skrobi kukurydzianej silnie wiążą wodę w
naskórku, zapewniając długotrwałe nawilżenie skóry.
* Pozyskiwana przez
fermentację czarnej herbaty kombucza odżywia oraz wygładza skórę.
Dodatkowo poprawia krążenie i wyrównuje koloryt.
* Ekstrakt z lukrecji
delikatnie rozjaśnia i działa przeciwzapalnie.
Grubość płachty (a raczej żelowej powłoki) trochę mnie zaskoczyła... Już przez opakowanie było można wyczuć, że jest ona naprawdę konkretna. Obawiałam się problemów z nakładaniem, ale o dziwo maska ładnie przylegała do skóry, wręcz przyssała się jak kawałek silikonu (w swojej formie bardzo przypomina mi płatki pod oczy z Efektimy). Do tego świetnie skrojony kształt. Nic nie musiałam na siłę przesuwać, ani tym bardziej wycinać.
Na uwagę zasługuje również konsystencja esencji, która w swojej formie przypominała bardziej syrop na kaszel niż wodnistą, kapiącą dookoła nas maź. Po wyjęciu
płachty z opakowania w zasadzie nie pozostały w niej żadne pozostałości.
Maseczka okazała się
również komfortowa w noszeniu. Lekko chłodziła skórę, ale skorzystałam z niej w
chłodniejszy dzień.
W lecie zapewne okazałaby się bardziej przyjemna.
Domowe spa trwało 20 minut i muszę przyznać, że bardzo mnie zrelaksowało.
Po zdjęciu maski skóra nie
była zaczerwieniona ani podrażniona, wręcz przeciwnie - ukojenie i wyciszenie wysunęło się tutaj na pierwszy plan. I chociaż esencja została przez skórę całkowicie wchłonięta, to wciąż miałam uczucie, że na skórze pozostała delikatna powłoczka (absolutnie nie mylić z tłustym, lepkim filmem!). Widoczne było ujędrnienie i ogólna poprawa kondycji skóry, która była idealnie przygotowana pod makijaż. Jeśli natomiast chodzi o nawilżenie, tutaj sprawa przedstawia się właściwie tak samo w przypadku każdej maski w płachcie. Skóra wydaje się ,,napita" substancjami aktywnymi, ale pamiętajcie, że efekt ten nie jest długotrwały i żadna maska nie zastąpi Wam kremu czy serum!
Czyli warto wypróbować taką maskę. Jeszcze takowej nie miałam.
OdpowiedzUsuńTo zdecydowanie coś dla mnie, chociaż bardziej wolę maski kremowe. Po prostu mam je na dłużej ;)
OdpowiedzUsuńświetnie to rozumiem. Maski w płacie wbrew pozorom nie są tanie...
UsuńMiałem podobną robioną w Yasumi i przyznam, że efekt był :)
OdpowiedzUsuńJa niestety nie znoszę tych w proszku do samodzielnego wykonania, ale chodzi tutaj głównie o formę aplikacji, a nie o efekty.
Usuń