Dlaczego nie można patrzeć zero-jedynkowo na składy kosmetyków? Pułapki gotowych analiz.
Jakiś czas temu w swoich postach często podejmowałam się analizy składu recenzowanych kosmetyków. Ten rodzaj publikacji przyniósł mi największą liczbę obserwujących i do dzisiaj generuje ogromne zasięgi. Artykuł o słynnym serum Advanced Night Repair od Estee Lauder przeczytało przeszło 19 tys osób.
Od dłuższego czasu nie publikuję już jednak nowych postów z tej kategorii. Dlaczego?
Głównym powodem była zmiana mojego podejścia do całej sytuacji, ale także znacznie ograniczający mnie schemat wspomnianych artykułów. Rozbijanie składników na czynniki pierwsze, to dobry sposób na zapoznanie się z zawartością kosmetyku, niestety, takie podejście nie bierze pod uwagę zależności między danymi substancjami, ich zawartości procentowej, stężeń, itp.
Najlepszym przykładem tego mogą być dwa kremy o tym samym składzie, ale o zupełnie różnej konsystencji. Załóżmy, że w obu produktach bazą jest woda a na drugim miejscu znajduje się gliceryna. Już samo to że, jeden krem będzie zawierał 85% wody, a drugi 50%, będzie miało znaczenie. Otrzymamy wtedy kosmetyk o innej formule i zastosowaniu. My odbiorcy, nie mamy jednak aż tak szczegółowej wiedzy na dany temat, przytaczane definicje składników są więc bardzo ogólne i powierzchowne.
Warto zatem pamiętać, że skład INCI to po prostu spis substancji, które zostały wykorzystane w danym kosmetyku. Wymienione są one kolejno od najwyższego do najmniejszego stężenia. Nie znajdziecie tam jednak konkretnych procentów i proporcji, możemy tylko przypuszczać mniej więcej, ile czego jest w formule bazując na maksymalnych dozwolonych stężeniach. My z reguły przyjmujemy, że substancja zapachowa jest takim wyznacznikiem „na granicy”. Jeżeli coś jest za parfum w składzie, to jest tej substancji mniej niż 1%, a jeśli jest ich mniej niż wspomniany jeden procent, to mogą być wymienione w dowolnej kolejności. Oczywiście, w niektórych kosmetykach substancje zapachowe nie występują, więc za taki miernik proporcji możemy sobie wziąć inną substancję, jeśli oczywiście znamy jej maksymalne dozwolone stężenie.
Artykuły ze szczegółowymi analizami kosmetyków to bardzo prosty sposób na to, żeby po pierwsze nauczyć się czytania INCI, po drugie jest to doskonałe narzędzie, aby bardzo szybko pomóc Wam, przy podjęciu decyzji zakupowych. Zaznaczę jednak, że i w tej metodzie jest kilka znaczących minusów, które należy wziąć pod uwagę.
Takie gotowe analizy, które rozkładają skład na czynniki pierwsze są bardzo poglądowe i nie skupiają się na Waszych preferencjach czy problemach skórnych. Uznałam więc, że nie powinien to być system zero-jedynkowy. Tutaj idealnie sprawdzi się znane powiedzenie, że NIE ZAWSZE COŚ CO SPRAWDZA SIĘ U MNIE, TAK SAMO DOBRZE SPRAWDZI SIĘ U CIEBIE.
Warto zaznaczyć, że recenzje blogerek kosmetycznych są tylko naszą subiektywną opinią i nie można sugerować się nimi w 100%.
Co więcej, składy kosmetyków co jakiś czas ulegają zmianie, a ja nie nadążam ze stałym monitorowaniem każdego wyrobu. Często posty z analizą danego produktu są już nieaktualne w odniesieniu do dzisiejszej rzeczywistości.
Liczę się z tym, że każda z Was ma inne preferencje, możliwości i chęci, dlatego postanowiłam zmienić nieco format tych analiz i skoncentrować się na pokazaniu tworu z trochę innej perspektywy. Obecnie skupiam się głównie na ukazaniu zalet i wad danego produktu, bez zgłębiania składu opisywanego kosmetyku. Dla tych bardziej wnikliwych umieszczam samą fotkę INCI lub informacje o głównych substancjach aktywnych. Wbrew pozorom ludzie nie potrzebują całego spisu alfabetu a informacji o substancjach bazowych, które występują na początku składu, pozostałe surowce zazwyczaj są w bardzo śladowych ilościach.
Ktoś powie, że artykuły są uboższe, okrojone, mało szczegółowe? Być może, ale nie dla każdego silikony czy substancje ropopochodne będą materią kontrowersyjną. Weźmy pod lupę np. wazelinę. Dla atopików będzie to substancja zbawienna, ponieważ natłuszcza i tworzy warstwę okluzyjną, tzw. opatrunek. Pozostała część odbiorców ten sam surowiec skrytykuje już na wstępie, ponieważ wazelina zapycha a przy dłuższym stosowaniu potrafi wręcz wywołać efekt odwrotny do zamierzonego i przesuszyć skórę. Do tego dochodzi jeszcze dyskusyjny sposób jej pozyskiwania.
Jak zatem stwierdzić czy kosmetyk jest ok??
Idealnie ujęte sedno problemu ;) Gdy kilka lat temu na topie były kosmetyki naturalne, zbyt ostro zaczęłam podchodzić do kosmetyków drogeryjnych, a tak naprawdę służą mi zarówno jedne jak i drugie ;)
OdpowiedzUsuńa u mnie wręcz odwrotnie... naturalne robią u mnie więcej krzywdy niż te drogeryjne.
UsuńNigdy nie patrzyłam na składy w ten sposób, ale też unikam niektórych składników, które mi szkodzą, podrażniają, uczulają. Ładują je nawet firmy, które niby tworzą same naturalne kosmetyki.
OdpowiedzUsuńTo prawda...
UsuńZgadzam się
OdpowiedzUsuń